W końcu udało mi się przysiąść spokojnie,bez krzyków i wrzasków mojego ukochanego,potrzebującego uwagi syna,który nawiasem mówiąc,jest ostatnio strasznie uparty i nie chce chodzić spać po dobranocce:)
Uff,właśnie zasnął i postanowiłam wykorzystać te kilka minut ciszy i spokoju,żeby wyskrobać dla Was kilka zdań.
Dziś recenzja tuszu do rzęs i eyelinera we flamastrze,które dostałam w prezencie jeszcze w grudniu od mojej przyjaciółki z okazji moich urodzin i świąt Bożego Narodzenia,więc miałam sporo czasu żeby je dokładnie i szczegółowo przetestować :)
Zacznę od eyelinera,który moim zdaniem okazał się największym rozczarowaniem ubiegłego roku...
Po pierwsze,poleciłabym go dziewczynom,które dopiero co zaczynają się malować. Kreski trzeba poprawiać kilkukrotnie,a i tak po piątej warstwie nie są tak idealnie czarne jak te namalowane tuszem do kresek,łatwiej więc je zetrzeć,jeśli coś nie wyjdzie. Co prawda wytrzymają na powiece nawet 8 godzin,ale odruchowego przetarcia oka już niestety nie,natychmiast się "wycierają" i bledną. Jedynym plusem w tej kwestii jest to,że kreska się nie roluje,nie kruszy i nie rozmazuje jak tusz,po prostu blednie.
Ja kreski maluje już od 6 lat,ale tym ustrojstwem jest mi niesamowicie ciężko. Mam swoje lata,ale na szczęście nie mam jeszcze zmarszczek,skóra na mojej powiece jest świetnie naciągnięta,a kreska po pierwszym pociągnięciu flamastra wydaje się być "połamana". Żeby nadać oku pożądany kształt muszę poświęcić na makijaż nieco więcej czasu,niż zwykle...
Po drugie nie jestem zadowolona z ceny. Koszt takiego flamastra w zależności od promocji w drogerii waha się od 40 do 50 zł ,a ja szczerze mówiąc,zapłaciłabym za ten flamaster góra 15 zł. Tak,wiem, firma L'Oreal najchętniej urwałaby mi głowę za taką pochlebną opinię,ale jak ma być szczerze,to tak właśnie będzie. Nie zastrzelcie mnie na ulicy ;)
Ale mam dla Was również dobrą wiadomość! W przeciwieństwie do Blackbustera tusz False Lash Wings okazał się rewelacją i jest wart każdej zapłaconej złotówki! Niesamowicie rozczesuje rzęsy,i naprawdę pokrywa je od samej nasady,do tego świetnie podkręca końcówki i jest mega lekki. Jestem też bardzo zadowolona z kształtu szczoteczki,bo całkiem serio jest wygodna w użyciu,a ja w tej kwestii jestem wybredna ;) Starczył mi na prawie trzy miesiące,a i teraz kiedy zostały mi już same resztki zdarza mi się zanurzać opakowanie w gorącej wodzie żeby jeszcze go wygrzebać! Absolutnie mucha nie siada! Co prawda,nie należy do najtańszych produktów,jak z resztą wszystkie kosmetyki tej firmy,cena waha się w granicach 40-55 złotych,ale warto! Rzęsy naprawdę wyglądają jak sztuczne! :)A takiego efektu właśnie oczekiwałam. Nie pozostaje mi nic innego jak bardzo gorąco Wam go polecić! Absolutny strzał w dziesiątkę.
Kisses,
Gosha.